sobota, 30 sierpnia 2008

niedziela, 6 lipca 2008

szósty

Słucham Radiohead. To powinno wystarczyć za całego posta.

sobota, 5 lipca 2008

piąty

Rozstawanie się z kimś to ciężka praca umysłowa. To tak, jakby trafiać w tarczę, której współrzędne co chwile się przesuwają. Tą chwilę jesteś w polu za sto punktów.

Zastanawiam się, czy sprzątanie, planowanie przeprowadzki do innego miasta, nie jest przeniesieniem na rzeczywistość tego, czego nie da się zrobić w swojej pamięci.

środa, 2 lipca 2008

czwarty

co mi przyniesie ulgę. co mi wyznaczy horyzont.
zaczynam się bać. euforia pierwszych samotnych dni opada.

jem coraz mniej i mniej, jakbym chciała podkreślić, że jestem samowystarczalna. staram się usuwać niepotrzebne przedmioty, tak, jakbym chciała powiedzieć, że niczego nie potrzebuję.

a tak naprawdę to się boję samotności. nie jest mi z nią dobrze, mimo że ja ubieram w tiule, koronki i przypinam diamentowe kolczyki. Sadzam na środku kanapy, sama siadam na fotelu i na nią patrzę tak długo, aż uwierzę, że jest piękna i dobra. a potem odrywam od niej wzrok.

jak spoglądam znów w stronę kanapy, to widzę w tym miejscu lustro.

sobota, 24 maja 2008

trzeci

ostatnio wolę sen. rzeczywistość mniej ode mnie zależy niż sny. sny są codziennie nowe. nie ma kontynuacji. mogłabym się przenieść.

zimny maj. za oknem już zielono. banały.

głupiutka myśl. że się komuś przyśnię.

mam pustą głowę. boję się coś zrobić w obawie przed potknięciem. stoję w progu. i mam zamknięte oczy.

niedziela, 27 stycznia 2008

drugi

wietrzny dzień. niepokój mnie gniecie w jelito. nerwowe spojrzenia mi gardło zaciskają. mijają mi godziny. mijam godziny właściwie. noga drga. joint zamiast rozluźnić wrzucił w głowę więcej myśli.
denerwują mnie zapachy. czemu wszystko musi pachnieć. czemu wszystko wydaje jakiś dźwięk.
i ten wiatr co wali w okna. wchodzi szparami i rusza swetrem na wieszaku.
szukam w goglach śliwek w czekoladzie. szukam po książkach rysowania. nie ma nic. to jest jak zburzenie świątyni. samo pomyślenie o tym, żeby książkę do rysowania po niej kupić. przypomnia się dzieciństwo. I ma się chęć pomalować po książce. zawsze to nie puste kartki. i przypomina się całkiem niedawne wycinanie gałęzi z okładki książki dla dzieci nożyczkami do paznokci.
i to że mi mysz starą książkę zjadła. i się te wszystkie bez sensu wylane herbatysokikawy przypominają.
i stanie nad mokrą książką.

wtorek, 22 stycznia 2008

pierwszy

szup szup. siedzem i mi sie nic nie chce, no moze pisac mi sie chce troszke. mysli uporzadkowac bez polskich znakow palce rozprostowac rozruszac sluchajac muzyki co to mi sie wrzuca w moim zachciankowym shuffle. dzis sobie mieszam trebunie, hagen, siouxie. taki dzien.
dziwny. wiatr wial, a potem sie zimno zrobilo. ja sie podwiesilam troche. weszlam do srodka i sie w klebek zwinelam. moze to przez to ze rano film jeszcze w pizamie obejrzalam zamiast sie zyciem zajac.
skret zakret mam jakis. krzycze na b bez przyczyny. to znaczy zawsze jest powod, no ale zaraz sobie zapominam. po prostu dzis krzyk jest moim sposobem na wystawienie czulkow. wiecej nie wychodzi.
taki dzien. dziwny.
nierobotny jakis. moze to i dobrze. miec dni w ktorych pisze sie dla siebie i sie samemu sobie muzyke puszcza. kojarzy melodie, i zamiast wyszywac paczłorki to sie przestrzen muzyka wypelnia. godziny sie gubi. moze to i zle ze sie oczekiwan nie spelnia innych, swoich.
ale po co, jak sie nie czuje potrzeby do wyjscia.
odkad mi laptop w warszawie na dworcu spadl bo pani na mnie z okienka krzyczala, ze mam podpisac, ze juz, to po prawej stronie, tam gdzie jest taka dziurka ,gdzie jest mocowanie ekranu, to w tej dziurce mi takie fioletowa swiatelko swieci.
szkoda tylko ze sie przy okazji zepsula kieszen dvd.

overpowered
isc na ta roisin czy nie?
ale studio?
bu.
a poza tym warszawa i festen w ten sam weekend, jakby innego nie bylo.


i tak sobie teraz pomyslalam czy ktos trafi na tego bloga, co go pisze, bo slucham muzyki i musze czyms rece zająć.
jak trafi, to niech napisze jakąś literkę komentarza. bo to ciekawe. jak sie trafia na takie miejsca w sieci, co są po nic.
tyle na dziś.